Recenzja
Mówią, żeby dwa razy nie wchodzić do tej samej rzeki. O ile w związkach może ma to jakąś rację bytu, o tyle w przypadku gier takie stwierdzenie jest zwyczajną bzdurą. Powrót do Wiedźmina 3 po niespełna pół roku przerwy był nawet bardziej przyjemny niż „ten pierwszy raz”, gdy odpaliłem go zaraz po premierze.
Wiedźmin 3: Dziki Gon, gra polskiego i wszystkim nam przecież znanego studia CD Projekt RED wywołała na świecie niemałe trzęsienie ziemi. I słusznie. Piękna, pełna szczegółów grafika i świetnie wyreżyserowane animacje, doskonała, klimatyczna muzyka, ciekawy system rozwoju, pełny niespodzianek, pięknych lokacji, wrogów i skarbów świat oraz - wreszcie - nietuzinkowi bohaterowie i wciągająca fabuła. To wszystko sprawiło, że na polu Role Playów Wiedźmin w tej chwili rządzi niepodzielnie.
To ciężkie zadanie, ale poudawajmy chwilę, że w Wiedźmina 3 jeszcze nikt nie grał i sprawdźmy, jak odbiera się grę po dłuższym już czasie po premierze. Od wyjścia Wiedźmina 3: Dzikiego Gonu i jego pierwszych recenzji na światło dzienne minęło już kilka miesięcy. Wydana została masa łatek, szesnaście darmowych i jedno płatne DLC. Nie powinno zatem dziwić, że wrażenia z gry w grudniu są nieco inne od tych, które mieliśmy w maju. Jednak po kolei.
W grze sterujemy Geraltem, którego profesją jako wiedźmina jest tępienie szkodników, jednak nie mówimy tutaj o szczurach czy kretach, a o widłogonach, mantikorach, topielcach, nekkerach, a także gryfach. Z racji wykonywanego przez bohatera zawodu, ludzie nie są względem niego zbyt przychylni, więc na wszelki wypadek nosi on dwa miecze: srebrny na potwory, oraz stalowy na ludzi. Kontrolę nad Geraltem przejmujemy w czasie, gdy szuka on swojej (biorąc pod uwagę wyboiste koleje losu między nimi) – powiedzmy - partnerki, Yennefer, która para się magią, a która to prosi go o spotkanie w bardzo ważnej sprawie. Myślę, że dalej nad przygodami Geralta nie trzeba się rozpisywać, bo zna (a jeśli nie, to z pewnością pozna) je w zasadzie każdy, kto gustuje w dobrych grach. Co chcę jednak w tej kwestii przekazać, to fakt, że ta gra jest niczym świetnie wyreżyserowany film. Brak tu nudnych wątków. Questy dzielą się na dobre, bardzo dobre i wybitnie dobre, jednak nie mówię tutaj o tym, co w nich będziemy robić, tylko jak jesteśmy w nie wprowadzani oraz z nich wyprowadzani. Czasami ograniczają się do – świetnych, a jakże – dialogów, a czasem będziemy mieli seans kinowy z kilkunastominutowymi animacjami.
A jest co oglądać i czego posłuchać, bo zarówno grafika, jak i dźwięk nie odbiegają od reszty kodu, jaki zaserwowali nam REDzi. Wizualnie, gdy zobaczyłem Wiedźmina 3 na 55 calowym ekranie, dostałem rzeczywistego ślinotoku. Przy ogromie świata, dorzucając do tego jego wielką szczegółowość, trudno jest nie wyjść z podziwu dla twórców wyobrażając ich sobie jako dłubiących niczym zegarmistrzowie czy jubilerzy w każdym najmniejszym elemencie, by wreszcie wypuścić swoje dzieło. Piękne panoramy, świetna gra świateł i cieni, masa drobnych szczególików, świetne animacje – no, chapeau bas.
W kwestii dźwiękowej szczególnie wyróżniają się dwie rzeczy. Pierwsza to niesamowita wręcz muzyka, która dodaje klimatu absolutnie każdej lokacji i sytuacji. Ogromny wkład w jej stworzenie ma polski zespół – Percival Schuttenbach grający słowiański folk metal. Sprawdzając swego czasu opinie o soundtracku w Wiedźminie 3 bardzo często spotykałem się z deklaracjami, że OST z gry Redów wylądował u wielu, wielu graczy w grupie najlepszych ścieżek dźwiękowych w grach. Uwierzcie mi, w ogóle mnie to nie zaskoczyło. Drugą kwestią jest – jak zawsze zresztą – świetny dubbing, który przy całej swojej zamierzonej teatralności brzmi bardzo dobrze i (co się rzadko zdarza) swojsko. Gdy czytałem sagę Sapkowskiego, dokładnie tak wyobrażałem sobie dialogi. Ponownie - czapki z głów.